Chcę, aby odczuwano. A jest to niemożliwe, gdy stosujemy wytworny
styl i język akademicki. Może on być narzędziem w relacjach, w
dyskusjach, przy pisaniu listu do kuzynki, ale zawsze pozostanie
sztuczny i skostniały. Nie jestem już w stanie czytać powieści w
klasycznym języku. Są to jedynie pomysły na powieść, ale nigdy nie są to
powieści. Sporo jest do zrobienia. Nie ma w nich emocji. A tylko to się
liczy. Język literacki jest martwy, tak samo martwy jak łacina.
Dlaczego tak wiele jest u mnie zapożyczeń z argot? Dlatego, że
język ten szybko umiera. Ale oznacza to również, że język ten przez
chwilę jednak żył, że żyje on przynajmniej wtedy, gdy go używam. Cudowna
wyższość tego języka nad językiem czystym, wyrafinowanym, na wskroś francuskim, a jednak zawsze martwym, od samego początku, już do czasów Woltera.
Wszyscy o tym wiedzą, ale nikt nie ośmiela się o tym mówić głośno. Z
językiem jest tak jak z całą resztą: UMIERA PRZEZ CAŁY CZAS, JĘZYK MUSI
UMRZEĆ. I trzeba się z tym pogodzić. Te MOJE SŁOWA TAKŻE UMRĄ, i to
pewnie niedługo, ale będą one miały tę przewagę, że przez rok, przez
miesiąc, przez dzień NAPRAWDĘ ŻYŁY.
Louis-Ferdinand Céline, List do Edmonda Jaloux z 1932. Cyt. za: Oskar Hedemann, Posłowie, [w:] Louis-Ferdinand Céline, Podróż do kresu nocy, Izabelin 2005, str. 553.
tak.
OdpowiedzUsuń