wtorek, 7 maja 2013

Józef Czechowicz - Dzień jak codzień

Pragnąłbym od razu oświadczyć, że ten tom wierszy uważam za jeden z najlepszych, jaki od lat wielu ukazał się w Polsce, że przywraca on wiarę w siły młodego pokolenia i pozwala najnowszą poezję naszą konfrontować z poezją Zachodu. Pierwszy tom Czechowicza był jakby narodzinami poety, tu — jest jego pełnia, dziś niezawodna już i pozwalająca mu ubiegać się przyszłość poetycką coraz donioślejszą. Jest to tem znamienniejsze, że linia rozwoju Czechowicza jest nieprzerwana, niezwykle jednolita, nie czyniąca żadnych kompromisów, wytężona i samotna. Nie może on liczyć na poklask doraźny i niezwiązany z jakąkolwiek z grup, czy na sprawiedliwą ocenę.
Dawniej już przeczuć można było, że Czechowicz jest urodzonym poetą w najpierwszem, najprymitewniejszem i najrzadszem tego słowa rozumieniu: anteną, wydaną na prądy świata i wszechświata; obecnie skanalizował swą wrażliwość, osiągnął dojrzałość, wydoskonalił i skomplikował instrument, rozpiął jego skalę. Dno wibracji pozostało to samo: jest w Czechowiczu coś z Jesienina i coś z Apollinaire'a. Poeta ma niezmiernie wyczulone pojęcie współczesności, a jednocześnie bardzo zawile gra na fujarce pastuszej. Tak przenikliwie czystego tonu nie słyszeliśmy w poezji polskiej bodaj od czasu Lenartowicza. Cały świat Czechowicza pozostaje w ruchu, w stawaniu się: jest to kinetyczność wizjonerska; zachwycająca świeżość, wrażliwa bezpośredniość, prostota kunsztu i kunszt prostoty, wibrująca zmysłowa czystość — pozwalają mu każdy skrawek codzienności przemieniać w oczarowanie, tworzyć poezje tajemnicze i obrazowe, gdzie słychać Debussy'ego i piosenkę ludową, ściszenie liryzmu, jak wiaterku ledwo muskającego krzewy, obłok bluzgającego potoku świateł. Przelewanie obok zastygnięcia: gwiazdy pełgające na czarnych zmarszczkach fali.

Stefan Napierski, Poezje Czechowicza, "Wiadomości Literackie" 1930, nr 13, s. 3.